www.anowi.fora.pl www.anowi.fora.pl
www.anowi.fora.pl
FAQFAQ  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ProfilProfil  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  GalerieGalerie  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości  ZalogujZaloguj 

Artykuły związane z historia i nie tylko....

 
Odpowiedz do tematu    Forum www.anowi.fora.pl Strona Główna -> trochę historii
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
anowi




Dołączył: 25 Maj 2008
Posty: 5758
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 525 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 14:48, 31 Sty 2009    Temat postu: Artykuły związane z historia i nie tylko....

Czy Turkowie zamkną jeden z najstarszych na świecie chrześcijańskich klasztorów?

Cytat:

Donoszące o tym nagłówki pojawiły się w ostatnich dniach w zachodniej prasie. Rzeczywiście doszło do zdarzenia bez precedensu – turecki sąd nie odrzucił pozwów przeciwko klasztorowi Dayro d-Mor Gabriel. W efekcie jeden z ostatnich ośrodków antycznego syryjskiego kościoła prawosławnego będzie musiał walczyć przed nim o przetrwanie. Chodzi o klasztor istniejący od 397 roku, który wytrzymał wszelkie dziejowe zawieruchy, od najazdów plemion arabskich w VII wieku, aż po II wojnę światową i konflikt turecko-kurdyjski.


[link widoczny dla zalogowanych]



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
anowi




Dołączył: 25 Maj 2008
Posty: 5758
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 525 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 15:07, 31 Sty 2009    Temat postu:

Hołd ofiarom Gustloffa, Steubena i Goi

Cytat:
64 lata temu radzieckie okręty podwodne zatopiły na Bałtyku trzy statki wywożące niemieckich uciekinierów z Prus Wschodnich. 30 stycznia 1945 roku zatonął "Wilhelm Gustloff", niespełna dwa tygodnie później "Steuben", w kwietniu zaś "Goya". Szacuje się, że na tych trzech statkach w sumie zginęło 20 tysięcy ludzi.




[link widoczny dla zalogowanych]

Chcecie poczytać więcej na ten temat?

[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
anowi




Dołączył: 25 Maj 2008
Posty: 5758
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 525 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 4:13, 07 Lut 2009    Temat postu:

Fragment wypowiedzi egipskiego mułły Amina al-Ansari:



Cytat:
A tu widzimy Berlin. Niemieckie miasta zostały doszczętnie zniszczone bombardowaniami. Wszystko z winy Żydów którzy niszczyli kraj. Spójrzcie jak podobne są te ulice do ulic Gazy dzisiaj. I choć Niemcy to wielki kraj, to Ci ludzie potrafią szerzyć deparawację i zepsucie. A kiedy nie potrafią, znajdują tych którzy są w stanie i ich zachęcają. Wtedy zachęcili Anglików. (...) Widzimy armie, które zachęcili by zniszczyły Niemcy. (...) Kiedy Niemcy odkryli, że za wszystkim stoją Żydzi (...) zobaczmy jak ofiary poradziły sobie z oprawcami. Popatrzmy na to jak Niemcy zabijali Żydów. To żydowskie ciała i ich rozwalone kości. A tu mamy krematorium i spalonego Żyda. Tu z kolei Żydzi przygotowywani do spalenia... A tu Żydzi ginący z głodu i od gazu. (...) Zwróćcie uwagę na ich poniżenie. Niech Allah będzie pochwalony!



[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
anowi




Dołączył: 25 Maj 2008
Posty: 5758
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 525 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 13:21, 15 Lut 2009    Temat postu:

"Mówiąc o pierwszej wojnie chemicznej, zwykle myślimy o użyciu gazów bojowych pod Ypres we Francji podczas I wojny światowej. Tymczasem broń chemiczna była znana już w starożytności. Jeden z pierwszych opisów użycia toksycznych gazów w walce pochodzi z V wieku p.n.e.

W 429 r. p.n.e. podczas tzw. wojny peloponeskiej Spartanie oblegający Plateje podpalili pod murami miasta mieszaninę drewna, smoły i siarki. Toksyczne wyziewy zmusiły mieszkańców miasta do opuszczenia stanowisk obronnych. Eneasz Taktyk, grecki historyk z IV wieku p.n.e. i autor traktatu o oblężeniach, zalecał oblewanie machin oblężniczych przeciwni- ka smołą i obrzucanie ich grudkami siarki, która przylgnie do smoły, a po zapaleniu wywoła trudny do ugaszenia ogień. Persowie podczas oblężenia rzymskiego fortu Dura Europos nad Eufratem w 256 r. podpalili bitumen i kryształy siarki, tworząc duszący gaz. Jak wykazały badania Simona Jamesa z uniwersytetu w Leicester w Wielkiej Brytanii te opary zostały użyte w podziemnym przejściu. Walka między Persami a Rzymianami odbywała się bowiem nie tylko na ziemi, ale także w tunelach. Persowie drążyli wykopy pod twierdzą, a Rzymianie kopali inne, przebijali ściany dzielące tunele i atakowali Persów. W jednym z takich podziemnych przejść archeolodzy znaleźli szczątki 20 rzymskich legionistów, którzy nie zginęli podczas starcia z Persami, lecz jak wykazały badania, zostali zatruci gazem – zainstalowane przez Persów dmuchawy pchały w ich stronę toksyczny dym.

Mocjusz, chiński filozof z V wieku p.n.e., opisał wiele receptur na mieszaniny wydzielające trujący lub drażniący gaz. Chińska rewolta chłopska w 178 r. n.e. została rozgromiona m.in. za pomocą prototypu gazu łzawiącego: pyłu wapiennego rozpylanego z rydwanów jadących pod wiatr. Jan Długosz pisał, że mongolska armia wykorzystała trujące gazy w 1241 r. podczas bitwy pod Legnicą, ale w Europie o gazach bojowych zapomniano aż do renesansu. Badania nad bronią chemiczną prowadził m.in. Leonardo da Vinci, który polecał mieszaninę wapna, siarczanów, arszeniku i sproszkowanego grynszpanu – trującej soli miedzi i kwasu octowego. W 1672 r. podczas oblężenia Groningen w Holandii wykorzystano podpaloną mieszaninę zawierającą wilcze jagody. Gaz był tak silnie trujący, że trzy lata później Francja i Niemcy podpisały umowę o niestosowaniu w walce „perfidnych i odrażających" trucizn. Jedną z najstraszniejszych starożytnych broni chemicznych był tzw. ogień grecki, którego dokładna receptura zaginęła w XIII wieku. Mieszanina składająca się prawdopodobnie z nafty, siarki, wapna gaszonego, żywic i olejów, wystrzeliwana przez specjalny system syfonów, ściśle przywierała do oblanych nią obiektów. Płomienie polane wodą nie tylko nie gasły, ale wzbijały się jeszcze wyżej. Dlatego ogień grecki był chętnie wykorzystywany podczas bitew morskich.

W starożytności stosowano też broń biologiczną. Popularne były trucizny pochodzenia roślinnego – z tojadu mocnego, ciemiernika, lulka, cykuty, jagód cisu i wilczej jagody – twierdzi Adrienne Mayor, autorka książki „Greek Fire, Poison Arrows & Scorpion Bombs". Używano także trucizn wyrabianych z jadu węży, ropuch i trujących gatunków morskich stworzeń. Scytowie słynęli z niezwykle silnej trucizny zwanej scythicon, mieszaniny jadu żmij, rozkładających się ciał, ludzkiej krwi i ekskrementów. Lekarz kryminolog Steffen Berg opisał rozwój zakażenia u człowieka trafionego zatrutą scythiconem strzałą. Najpierw pojawiała się reakcja na jad węża: rana ociekała czarną krwią, pojawiała się nekroza, puchły nogi i ręce, ofiara wymiotowała i odczuwała potworny ból, po czym następowały konwulsje, szok i śmierć. W organizmach tych, którzy przeżyli, wkrótce rozwijała się gangrena. Po trucizny sięgano także podczas oblężeń. W 590 r. p.n.e. żołnierze ligi miast greckich oblegający miasto Kirrha niedaleko Delf przecięli rury wodociągowe i dodali do wody sok z ciemiernika. Mieszkańcy cierpiący na wymioty i biegunkę nie mieli już siły bronić miasta.

W drugiej połowie II tysiąclecia p.n.e. Hetyci w centralnej Anatolii przerzucali na terytorium wroga zwierzęta i kobiety zarażone ospą, tyfusem lub chorobami wenerycznymi. Ani Hetyci, ani Rzymianie nie znali bakterii, wiedzieli jednak, że zarażenie następuje przez kontakt z ciałami chorych, zmarłych albo z ich ubraniami. W 1346 r. ciała Mongołów zmarłych na dżumę dymieniczą były katapultowane za mury obleganego przez Złotą Hordę krymskiego miasta Kaffa (dzisiejsza Teodozja na Ukrainie). Niektórzy uważają, że to oblężenie zapoczątkowało epidemię czarnej śmierci w Europie w XIV wieku. Także w 1422 r., podczas oblężenia zamku Karlsztejn w Czechach Husyci przerzucali za mury rozkładające się (choć niezarażone chorobami) ciała, a także dwa tysiące wozów łajna. Ostatni przypadek wykorzystania ciał zmarłych jako broni biologicznej zanotowano w 1710 r., kiedy Rosjanie przerzucali rozkładające się ciała zmarłych przez mury twierdzy Rewel (dzisiejszego Tallina). Z okresu podboju Ameryki Północnej zachował się dokument podpisany przez brytyjskiego komandora lorda Jeffreya Amhersta i pułkownika Henry’ego Bouqueta, który zalecał rozdawanie Indianom koców zarażonych ospą. W ten sam sposób wywołano w Kalifornii wielką epidemię ospy w 1834 r., kiedy statek kupiecki przywiózł tam duży ładunek używanych (i zarażonych) koców na sprzedaż. W 1710 r. plemiona Irokezów wykorzystywały bakterie w walce z Brytyjczykami, zatruwając źródła wody pitnej bakteriami z ciał zabitych zwierząt.

Użycie broni chemicznej czasami obracało się przeciw tym, którzy ją stosowali. Podczas bitwy w 975 r. na rzece Jangcy wojska chińskiego admirała Chu Ling-Pina obrzuciły przeciwnika zapaloną mieszaniną smoły i siarki. Kiedy wiatr nagle zmienił kierunek i ogień pochłonął 150 tys. żołnierzy Chu Ling-Pina, zrozpaczony admirał sam rzucił się w płomienie. W Dura Europos obok rzymskich szkieletów archeolodzy znaleźli też jeden z sasanidzkim wyposażeniem wojskowym. Prawdopodobnie był to perski żołnierz, który podłożył ogień i nie zdążył uciec przed trującymi wyziewami."

Autor: Marta Landau


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
anowi




Dołączył: 25 Maj 2008
Posty: 5758
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 525 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 13:01, 27 Mar 2009    Temat postu:

Junacy chowali w malborskim dole ciała zabitych żołnierzy

Dlaczego zwłoki znalezione w zbiorowym grobie w Malborku były nagie? Czy to kości niemieckiej ludności, zamordowanej przez rosyjskich żołnierzy? Dziś, dzięki naszemu czytelnikowi, możemy rozwikłać tę zagadkę.
Na skraju wsi Lasowice Duże w 1948 roku rozbiła obóz 16. Brygada Służby Polsce. Wieś była z junaków zadowolona. Obóz prezentował się pięknie: dróżki wygrabione, kolorowe kwiaty, boisko piłkarskie. Raz w tygodniu przyjeżdżało do junaków kino objazdowe i mieszkańcy wsi także mogli oglądać filmy, głównie wojenne.

Codziennie od siódmej rano do szesnastej junacy naprawiali kanały odwadniające. Wydobywali błoto, kosili trawę i trzcinę. Wśród nich był Edek Zgadzaj. Wyróżniał się roboczym zapałem, został nawet przodownikiem pracy. Wygrzebując z kanałów błoto, natrafiali na ludzkie kości. Pastuch z PGR, który pasł krowy, opowiadał Edkowi, że tych trupów w kanałach znajdą mnóstwo. - Front przechodził tu dwa razy - tłumaczył pastuch. - Kiedy Ruscy się cofnęli i wrócił Wehrmacht, Niemcy wyrąbywali przeręble w skutych lodem kanałach i wrzucali zabitych. Swoich i ruskich.

Gdy junacy zaczepili o szkielet łopatą, z miejsca się rozpadał. Kilka pierwszych wyjęli bardzo ostrożnie, poskładali i pousadzali pod wierzbami, bo nie wiedzieli, co z nimi robić. Ludzkie kości ich nie interesowały, szukali broni. Zwłaszcza pistoletów. Przeszukiwali dno, ale znajdowali w mule tylko hełmy, buty, pasy, metalowe puszki od masek gazowych, czasem nawet karabiny. Puszki były najciekawsze, bo wewnątrz można było znaleźć przybory do golenia, portmonetki z markami i fenigami, a czasem nawet jakieś zdjęcia.

Nie tylko Niemcy leżeli w zalanych kanałach. Także Rosjanie. Junacy poznawali ich po hełmach, które miały inny kształt niż niemieckie, a czasem nawet widać było na nich jeszcze czerwoną gwiazdę.

Śmiertelni wrogowie już od trzech lat leżeli tak ramię w ramię, kość w kość. Kości były bielutkie, jakby z formaliny wyjęte. Ciała całkiem się rozpadły, czasem tylko gdzieniegdzie trzymał się uczepiony kości skrawek mięśni. Władze nie mogły sprawy zostawić własnemu losowi. Przyszedł rozkaz: - Pozbierać kości!

Z pobliskiego PGR-u dostali deski i zrobili z nich nosze. Kości rzucali na ciężarówki, a przedstawiciel władzy liczył czaszki. Ciężarówka jechała do Malborka i tam wrzucano kości do leja po bombie. Nieopodal zamku.

- Dlaczego wozimy kości do Malborka? - pytali junacy, bo we wsi Lasowice Wielkie był cmentarz. Ale władze tak postanowiły i nie było dyskusji. - Skoro już w Malborku, to dlaczego wrzucamy kości do dołu w mieście, a nie chowamy na cmentarzu? - dziwili się ciągle, przysypując kości ziemią. - Na cmentarzu trzeba by kopać dół, a tu mamy jak raz lej po bombie - władze dbały, by junakom nie przysporzyć pracy.

Teraz, po 60 latach, jedziemy z panem Edwardem do Lasowic Dużych. Rozgląda się niepewnie i w końcu poznaje stary cmentarz i kościół. - Namioty stały chyba tutaj - wskazuje na pole. W Malborku Zgadzaj nie ma już żadnych wątpliwości. - To tu, na sto procent - stoimy przy ulicy Solnej, gdzie niedawno wykopano ludzkie szczątki. - Tutaj wrzucaliśmy kości. Tych domów - pokazuje ręką wkoło - nie było, jakieś ruiny tylko, ale widok na zamek jest taki sam. To dokładnie to miejsce.

Edward Zgadzaj po obozie Służby Polsce poszedł do wojska, skierowano go do szkoły oficerskiej, a potem do Wojsk Ochrony Pogranicza. Awansował do stopnia pułkownika. Od wielu już lat jest na emeryturze.


[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
anowi




Dołączył: 25 Maj 2008
Posty: 5758
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 525 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:03, 03 Lip 2009    Temat postu:

"Kiedy przed rokiem Timothy Taylor, archeolog z uniwersytetu w Bradford, odnalazł w jaskiniach w Eton i Alveston ślady kanibalizmu, na Wyspach Brytyjskich rozpętała się burza

Mięso białych za bardzo śmierdzi i jest za słone


Część uczonych zakwestionowała wyniki jego badań, a opinia publiczna głośno protestowała. Reakcja była zrozumiała. Ślady ludożerczych praktyk znaleziono na wszystkich kontynentach, ale Brytyjczycy długo byli przekonani, że nie mają z tym nic wspólnego. Nieprawda. Wiele wskazuje na to, że wszyscy pochodzimy od ludożerców.

Żona na obiad

Najpopularniejszym sposobem zdobywania ludzkiego mięsa były polowania, a po nich - wojna. Zjedzenie wroga to ostateczny akt zwycięstwa, dlatego jeńcy wojenni byli w cenie. Azteccy wojownicy sami powstrzymywali się od jedzenia wrogów. Ich mięso darowali krewnym, przyjaciołom i przełożonym, bo zaproszenie na ucztę było przywilejem elit. Nie zawsze jednak od razu podawano główne danie. W plemieniu Tupinambów jeniec żył na "półwolności", poślubiając niekiedy miejscową kobietę. Zjadano go dopiero kilka lat później. Dość powszechnym sposobem zdobycia ludzkiego mięsa była pospolita kradzież. W Australii na przykład, u ludu Naurinyeri, mąż mający tęgą żonę miał poważny kłopot. Musiał jej nieustannie pilnować, by nikt połowicy nie porwał na pieczeń. W Afryce Środkowej jeszcze w pierwszych latach XX wieku często można było - jak pisze w swoich wspomnieniach Jan Czekanowski - spotkać na targach krajowców oferujących na sprzedaż ćwiartkę wędzonego mięsa ludzkiego.

Brzucha i piersi nie tknę!


Generalna zasada określająca spożywanie drugiego człowieka opierała się na podziale dychotomicznym, czyli jadamy wyłącznie obcych (egzokanibalizm) lub tylko członków rodziny (endokanibalizm). W tym drugim wypadku obowiązywały często ścisłe regulacje. Jak twierdzi Luis-Vincent Thomas, "w społeczeństwach patrylinearnych Nowej Gwinei wybór dotyczył tradycyjnie trzech krewnych ze strony ojca, czterech ze strony matki i trzech z potomstwa".
Można było z konsumpcji wyłączyć te części ciała, które szanujemy. Pewien kameruński starzec przyznał, że owszem, zjadł trupa żony, ale zaznaczył - nie tknął brzucha ani piersi, bo te były mu zawsze bliskie. Na początku XX wieku misjonarze w Afryce usłyszeli taką oto tezę: "Zjadanie nieboszczyków jest dowodem szacunku, jakim ich darzymy, bo w ten sposób przejmujemy ich dusze. Tymczasem wy, biali, zakopujecie swoich zmarłych, pozwalając, by zjadało ich robactwo, najplugawsze stworzenie na ziemi".

Mózg, czyli rarytas


Zależnie od epoki i miejsca pewne części ciała były uprzywilejowane. Jak pisze znawczyni tematu Barbara Kopydłowska-Kaczorowska, w Queensland (Australia) najlepsze kąski stanowiły młode kobiety, na Archipelagu Bismarcka - dzieci, na Santa Isabel (Salomony) i Nowej Zelandii - kobiety i dzieci. Na Nowej Brytanii pewien wódz jadał nie narodzone dzieci i w tym celu kazał zabijać ciężarne kobiety. Na Aoba miejscowemu królowi co kilka dni należało podawać piersi młodych kobiet.


Za najważniejszy uważano jednak mózg, o czym świadczą ślady trepanacji na czaszkach. Upatrywano w nim główne źródło siły fizycznej, moralnej i seksualnej. Serce i wątroba miały być "zbiornikami" odwagi i inteligencji.
W celach leczniczych szamani zalecali spożywanie tłuszczu okołonerkowego. Odmładzać miały potrawy z dzieci. Wedle azteckich wierzeń, nie wszystkie części ciała zawierały tę samą ilość energii. Aztekowie dzielili ludzkie ciało wedle swojej hierarchii. Krew była pokarmem wyłącznie boskim. Władca spożywał pieczone serce najmężniejszego jeńca. Kapłani mieli prawo do pozostałych serc i głów. Resztę dzielono nawet na sześć części, w zależności od tego, ilu mężczyzn schwytało jeńca. Najznakomitszemu wojownikowi przysługiwał tułów i prawe udo (Montezuma, ostatni władca Azteków, witając Hiszpanów, przesłał im w darze ludzkie serca i uda). Tupinambowie rezerwowali fallusa dla kobiet, mózg i język dla dzieci, palce, tłuszcz i wątrobę dla gości.

Żywcem nad ogniem


Wierzono, że ofiara staje się jadalna dopiero po solidnych torturach. Obijano więc kijem całe ciało, miażdżono stawy i kończyny. Jeńcy pojmani przez wyspiarzy z Oceanii służyli na przykład jako rolki do wodowania nowych łodzi. Ofiary przypiekano żywcem nad ogniem. Jedną z wymyślniejszych form przygotowania towaru było zmuszanie człowieka do połknięcia małego rozgrzanego do białości kamienia. Śmierć w straszliwych męczarniach miała podnieść smak potrawy.
Krzysztof Arciszewski (1592-1656), wybitny Polak w służbie holenderskiej, zostawił opis brazylijskich Indian - jak pisał - Tapujów z prowincji Pernambuco. "Zdarzyło się, że umarł któryś z Tapujów (...). Krewni jego umyli trupa, wydobyli wnętrzności i oczyścili je z rozkładających się pokarmów, inne części ciała nieczyste też starannie obmyli, włosy i paznokcie poobcinali, a obcięte starannie zebrali. Następnie posiekali ciało na drobne części, nie brzydząc się żadnej, nawet genitaliów. Wszystko to bowiem usmażyli na ogniu, ze szczególną starannością zbierając do naczyń tłuszcz i sos ściekający kroplami przy pieczeniu (...). Czego zjeść nie mogli, jak włosy, paznokcie, zęby czy kości, to spopielili, a szczyptę tego popiołu po wrzuceniu do kubków spożyli w płynie i nie wstali wcześniej, dopóki całość nie została zjedzona".
Szczątki ludzkiego ciała, posokę, kostny proszek, często włączano do posiłku, mieszano z ryżem, prosem, bananami, orzechem kokosowym lub rozpuszczano w rozmaitych napojach. Aztekowie pokrojone kawałki mięsa ludzkiego gotowali z kukurydzą, solili, a w czasie świąt dodawali kwiaty dyni.

Jeść w tańcu

Na Nowej Irlandii bon ton zabraniał jadać ludzkie mięso na siedząco. Trzeba było jeść je w powolnym tańcu, bardzo uważając, by nic nie ugrzęzło w zębach, gdyż zdarzenie takie stanowiło zły omen dla konsumenta. Wedle arbitrów elegancji z plemienia Fakaleku na Madagaskarze, "nie powinno się wymiotować szczątkami krewnego". Jeśli ktoś się dopuścił takiego nietaktu, zobowiązany był zjeść ponownie wszystko, co zwrócił.

W czasie uczt roznoszono przekąski, czyli małe kawałki mięsa wycięte z twarzy, ud i innych części ciała. Podawano sałatki z oczu i jąder, plastry ze skóry, pito krew i spermę.
Wodzowie z Fidżi prowadzili rejestr skonsumowanych osobników, odkładając na pamiątkę każdej uczty kamień przed chatą. U jednego powstał kopczyk z 872 kamieni. Obżartucha spotkała zasłużona kara - został zjedzony przez wodza, który przed chatą uskładał tylko 400 kamieni.

Łykowaci Hiszpanie

Luke E. Demaitre, amerykański historyk, pisze: "Jedni zapewniali mnie na przykład, iż mięso ludzkie przypomina mięso kangura. Inni, że kai-kai człowieka, to to samo, co kai-kai świni". Wszyscy ludożercy, których poznał Demaitre, zgadzali się, że potrawy z ludzi są lekko słodkawe. Krajowcy z Nowej Gwinei twierdzili zaś, że mięso białych "za bardzo śmierdzi (głównie tytoniem) i jest za słone".
Znawcy chwalą natomiast smak mięsa z rasy żółtej. W końcu XIX wieku u wybrzeży wyspy Rossel rozbił się statek "Saint Paul" z 326 Chińczykami na pokładzie. Kiedy cztery miesiące po katastrofie do wyspy przybił francuski statek, marynarze zastali jednego nie zjedzonego przez tubylców Chińczyka. Francuzi, którzy w sprawach kuchni uważają się za wyrocznię, z pewną dumą przywołują relację de Rocheforta, że ludożercy szczególnie gustowali właśnie we Francuzach. Anglików uważali za niezłych, Holendrów za pozbawionych smaków, a Hiszpanie mieli być, ich zdaniem, tak łykowaci, że w praktyce byli niejadalni.
Dziś uważa się, że we współczesnym świecie kanibalizm może się przydarzyć w jakimś zapomnianym dzikim plemieniu na Borneo czy w amazońskiej dżungli. W cywilizowanym świecie jedynie wyjątkowo, podczas katastrof czy klęsk żywiołowych. Dlatego wielkim szokiem było przed siedmiu laty odkrycie kanibalizmu w szpitalach w Chinach kontynentalnych. Dr Zou Qin z Shenzen powiedziała reporterowi "Eastern Express", że zjadła już ponad sto płodów pochodzących z aborcji. "Z każdym kęsem ubywało mi lat" - wyznała. Coś w tym jest?


Tragedia w Andach

13 października 1972 r. w Andach rozbił się samolot, którym podróżowała drużyna rugby z Urugwaju. Większość pasażerów przeżyła. Gdy dotarła do nich radiowa wiadomość, że zaprzestano poszukiwań, trzej z nich wyruszyli po pomoc. Nadeszła po 10 tygodniach. Rozbitkowie przeżyli, żywiąc się zwłokami współpasażerów. Przyjęli zasady, których starali się trzymać, ratując w ten sposób w swym mniemaniu resztki człowieczeństwa. Uzgodnili, że nie będą zjadać krewnych i kobiet.

Głód na Ukrainie

Do aktów kanibalizmu dochodziło na Ukrainie w 1933 r. podczas sztucznie wywołanej przez komunistów klęski głodu. W obawie przed ludojadami matki ostrzegały dzieci, by nie oddalały się od domu. Jak podaje ukraiński historyk Iwan Drejew, w jego wsi "było niemało wypadków ludożerstwa. Jedli swoich, którzy pomarli, jedli tych, których odwożono na cmentarz, bo ich prawie nie zakopywali w ziemi". Do podobnych zdarzeń dochodziło w mao-istowskich Chinach w czasach "wielkiego skoku". Niektóre rodziny wymieniały się dziećmi, ponieważ ludzie nie chcieli zjadać własnych.

Sprawa Dahmera
Amerykanin Albert Fish, nazywany "wilkołakiem z Wisterii", w latach 20. dokonał 15 morderstw. Jego ofiarami były przeważnie dzieci. Fish ćwiartował je i zjadał. Jego rekord pobił w latach 80. niejaki Jeffrey Dahmer, który grasował w Milwaukee. Jego ofiarami byli mężczyźni, najmłodszy miał 14 lat, a najstarszy 34 lata. Zamordował i zjadł 34 osoby. Za dokonane przestępstwa Dahmer został skazany na 957 lat więzienia."

Autor: Mirosław Słowiński
Wprost


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Kama




Dołączył: 07 Mar 2009
Posty: 640
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 57 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 10:16, 09 Sie 2009    Temat postu:

Na rozliczeniach z Moskwą, która ze swej puli przekazywała otrzymane od Niemiec odszkodowania wojenne, a jednocześnie narzuciła drastycznie niskie stawki za polski węgiel, Polska straciła 600 milionów dolarów. Ten niekorzystny bilans pogłębiony został przez sowiecki rabunek urządzeń przemysłowych, surowców i innych dóbr między Bugiem a Odrą

[link widoczny dla zalogowanych]

Cytat:
Polska poniosła w czasie II wojny światowej niewątpliwie największe straty ludzkie i materialne w przeliczeniu na jednego mieszkańca. Zdecydowana większość tych strat była skutkiem systematycznego terroru niemieckiego, czego symbolem, obok wymordowania około 5 milionów polskich obywateli, była zagłada Warszawy. Straty ludności stolicy Polski przewyższały kilkakrotnie straty całej Francji, nie mówiąc o innych okupowanych krajach zachodnich czy Czechosłowacji. Podobnie rzecz się miała ze stratami materialnymi.

Wydawać by się więc mogło, że właśnie Polska miała nie tylko wyjątkowe moralne, ale też polityczne prawo do odszkodowań wojennych kosztem pokonanych Niemiec. Jednakże za sprawą "wyzwolicieli" sowieckich, którzy potraktowali zrujnowany kraj jako należny im łup wojenny, nie dane było Polsce uzyskać choćby symbolicznej rekompensaty za poniesione straty. Brytyjczycy i Amerykanie przyjęli tę sytuację do wiadomości bez większych sprzeciwów.

Węgiel za pół darmo

Podczas konferencji wielkiej trójki w Poczdamie latem 1945 roku uzgodniono, że Niemcy zapłacą 20 miliardów dolarów reparacji wojennych. Połowa tej kwoty miała przypaść Związkowi Radzieckiemu, który poniósł w liczbach absolutnych największe straty ludzkie. Niewątpliwie to Armia Czerwona pokonała Wehrmacht. Wkład wojsk amerykańskich i brytyjskich był co prawda znaczący, ale na pewno nie decydujący. Natomiast francuski wysiłek wojenny był zgoła nikły - polski przewyższał go zdecydowanie mimo mniejszego potencjału ludzkiego i gospodarczego.

W Poczdamie uzgodniono, że polskie żądania reparacyjne zostaną zaspokojone z części, która przypadła Związkowi Radzieckiemu. 16 sierpnia 1945 roku została podpisana w Moskwie dwustronna umowa -pomiędzy marionetkowym rządem "polskim" (Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej) a rządem sowieckim -o odszkodowaniach za wyrządzone przez Niemców straty.

W myśl tej umowy Związek Radziecki zrzekł się wszelkich roszczeń do mienia niemieckiego i innych aktywów na całym terenie Polski. Ponadto ustalono, że przekaże Polsce15 proc. ze swojej części masy reparacyjnej, czyli 1,5 miliarda dolarów. Równocześnie jednak rząd "polski" zobowiązał się do corocznych dostaw węgla po specjalnych cenach (na poziomie ok. 10 proc. cen światowych) w wysokości 8 milionów ton w roku 1946, po 13 milionów ton w następnych czterech latach (1947 - 1950) oraz po 12 milionów ton w kolejnych. Strona sowiecka narzuciła cenę w wysokości 1,22 dolara zatonę węgla oraz 1,44 dolara za tonę koksu. W tej sytuacji nawet ów "polski" rząd chciał w ogóle zrezygnować z "reparacji". Lecz dopiero w marcu 1947 r. Stalin zgodził się na zmniejszenie dostaw węgla o połowę. Jednak równocześnie zostały zredukowane o połowę odszkodowania, jakie miała uzyskać Polska, z 15 do 7,5 proc, całej sowieckiej masy reparacyjnej.

Straty wynikające z dostaw węgla do Związku Radzieckiego w latach 1946 - 1953 po zaniżonych cenach i tak były ogromne. Gdyby Polska sprzedała ten węgiel na rynku światowym, uzyskałaby około 836 milionów dolarów więcej. A co zyskała w zamian? Według wewnętrznych danych sowieckich wartość dostaw do Polski z tytułu reparacji wyniosły do 1 stycznia 1950 roku 186,5 miliona dolarów. Było to 5,6 proc. otrzymanych do tego czasu przez Związek Radziecki reparacji, które wyniosły 3326,4 miliona dolarów. W sumie do1953 roku, kiedy zakończyły się wypłaty reparacyjne, Polska otrzymała - także według danych sowieckich - urządzenia i towary na sumę 228,3 miliona dolarów (a miała dostać na kwotę 750 milionów dolarów). Jest jednak wątpliwe, czy te liczby są prawidłowe, ponieważ strona polska nie miała możliwości ich zweryfikowania. Ponadto, gospodarka sowiecka miała wybitnie "księżycowy" charakter, co oznaczało, że także ceny produktów były ustalane arbitralnie, bez związku z ich rzeczywistą, wolnorynkową wartością.

Realizacja reparacji wojennych za zniszczenia spowodowane przez okupację niemiecką była dla Polski w istocie ogromnym obciążeniem. Polska, zamiast zyskać, straciła około 600 milionów dolarów. Suma ogromna w tamtych czasach, zwłaszcza dla tak zrujnowanego kraju. Kiedy państwa zachodnie otrzymywały pomoc w ramach planu Marshalla - także zachodnie Niemcy - Polska płaciła haracz sowieckim "wyzwolicielom".

Największy rabunek XX wieku

Nie były to jedyne straty spowodowane celową i systematyczną polityką "gospodarczą" sowieckich "wyzwolicieli". Jak wspomniano, Związek Radziecki zrzekł się 16 sierpnia 1945 roku roszczeń do mienia niemieckiego i innych aktywów niemieckich na terenie całej Polski, w tym także na nowych ziemiach zachodnich. Jednak wcześniej, od lutego do sierpnia 1945 roku, teren dzisiejszej Polski był obszarem zapewne największej, obok terenów przyszłej NRD, systematycznej akcji rabunkowej w historii XX wieku. Sowieckie trofiejne komanda demontowały i wywoziły całe fabryki, elektrownie, młyny, urządzenia, tory kolejowe, stacje telefoniczne, rzeźnie, surowce, półfabrykaty, bydło, z całej "wyzwolonej" Polski. Rabunek ten był zaplanowany i przeprowadzany systematycznie na osobiste polecenie Stalina. Najbardziej atrakcyjnym kąskiem dla Sowietów był przemysł Górnego Śląska. Już 31 stycznia 1945 r. Stalin wydał rozporządzenie, aby rozpoznać stan przemysłu na Śląsku. W tym samym dniu marszałek Żukow zameldował Stalinowi, że zakłady przemysłowe na terenach właśnie wyzwolonej Polski prawie nie ucierpiały, ponieważ Niemcy nie mieli czasu, aby je zniszczyć, a tym bardziej ewakuować. Podobnie było na pozostałych terenach na wschód od Odry.

W lutym 1945 r. Państwowy Komitet Obrony (Gosudarstwiennyj Komitet Oborony - GKO), który skupiał całą władzę w Związku Radzieckim do momentu rozwiązania 4 września 1945 roku, wydelegował do Polski, głównie na Górny Śląsk, komisje ekspertów, których zadaniem była rejestracja wszystkich ważnych zakładów i urządzeń przemysłowych.

W aparacie GKO została powołana specjalna struktura zajmująca się zdobyczami wojennymi. 25 lutego 1945 r. Stalin, przewodniczący GKO, wydał rozporządzenie nr 7590 o stworzeniu Komitetu Specjalnego przy GKO pod kierownictwem Georgija Malenkowa, jednego ze swoich najbliższych współpracowników. Zadanie Komitetu Specjalnego zostało sformułowane w punkcie 2 rozporządzenia: "a) Ustalenie i rejestracja podlegających wywozowi do ZSSR z terytorium Niemiec, a także z terytorium Polski (według rozporządzenia GKO nr 7558 z 20 lutego tego roku) urządzeń, szyn kolejowych, parowozów, wagonów, statków parowych oraz innych rodzajów środków transportu, surowców oraz gotowych produktów".

Komitet Specjalny otrzymał ponadto za zadanie zorganizowanie demontażu i wywozu tych urządzeń i materiałów do Związku Radzieckiego.

Pięć dni wcześniej, 20 lutego1945 r., Stalin wydał wspomniane rozporządzenie nr 7558 dotyczące spraw polskich. Punkt 6b stanowił, że wywozowi do Związku Radzieckiego z terytorium Polski podlegają te urządzenia, materiały oraz produkty konieczne doprowadzenia wojny, które pochodzą z niemieckich zakładów lub też zakładów rozbudowanych przez Niemców w czasie wojny. Dotyczyło to także zakładów na ziemiach niemieckich, które miały wejść w skład Polski. Rozporządzenie nr 7558 regulowało te kwestie całościowo, bez względu na to, czy chodziło o ziemie Polski (formalnie sojusznika!) czy Niemiec.

Tym samym wszystkie fabryki i zakłady na terenach niemieckich, które miały wejść w skład Polski, oraz cały przemysł ciężki (metalurgiczny, zbrojeniowy, chemiczny itd.) na terenie Polski zostały uznane za zdobycz wojenną i podlegały wywozowi do Związku Radzieckiego. W czasie wojny Niemcy rozbudowywali istniejące polskie zakłady dla potrzeb wojennych na terenie całej Polski, a zwłaszcza na Górnym Śląsku. Tereny te były bowiem względnie bezpieczne przed bombardowaniami alianckimi oraz leżały stosunkowo blisko frontu wschodniego. Ponadto należy podkreślić, że definicja "na potrzeby prowadzenia wojny" oznaczała praktycznie cały przemysł, ponieważ w czasie wojny cała gospodarka pracuje na potrzeby frontu.

Stal, rtęć i turbiny

Już 2 marca1945 r. Stalin podpisał siedem pierwszych rozporządzeń dotyczących demontażu i wywozu całych zakładów z terenów Polski, a przygotowanych przez zespół Malenkowa. Pierwsze rozporządzenie, nr 7608, dotyczyło urządzeń z walcowni rur w Gliwicach (Oberhütte Rohlstahlwerke), które zostały wywiezione do zakładów imienia Lenina w Dniepropietrowsku. Następne dwa rozporządzenia dotyczyły urządzeń z Julienhütte w Bobrku koło Bytomia, które wywieziono do zakładu imienia Dzierżyńskiego, również w Dniepropietrowsku, oraz z walcowni w Łabędach, które trafiły do zakładów Dnieprospecstal wmieście Zaporoże.

Rozporządzenie nr 7611 dotyczyło wywozu z Górnego Śląska stali walcowanej, w sumie 26 tysięcy ton, 2 tysięcy ton rur i 4 tysięcy 560 ton innych rodzajów stali. Rozporządzenie nr 7612 dotyczyło wywozu 86 ton rtęci z Chrzanowa. Rozporządzenie nr 7614 regulowało wywóz ze Śląska 19 turbin o mocy 507 tysięcy kilowatów oraz 32 kotłów wysokociśnieniowych.

Następne rozporządzenia dotyczące demontażu i wywózek Stalin podpisał 6 marca. Dotyczyły one między innymi fabryki sztucznego kauczuku w Oświęcimiu, fabryki dynamitu w Bydgoszczy, 2000 km linii kolejowych wraz z całym oporządzeniem (stacje, łączność itd.), urządzeń z zakładów zbrojeniowych Osthütte oraz Graf Renard w Sosnowcu. A także innych urządzeń z zakładów w Gliwicach, Dąbrowie Górniczej, Siemianowicach, Zgodzie, Chorzowie, Częstochowie oraz Katowicach.

Do lipca 1945 r. Stalin podpisał setki rozporządzeń dotyczących demontażu i wywozu urządzeń, fabryk, surowców, produktów i półfabrykatów z terenu całej Polski. Zajął się także bydłem, owcami i końmi. 9 marca 1945 roku wydał rozporządzenie nr 7768 o przegnaniu z Niemiec (dzisiejszych zachodnich terenów Polski) oraz z Polski 487 tysięcy sztuk "zdobycznego" bydła oraz 100 tysięcy "zdobycznych" owiec. Dla zabezpieczenia tego przedsięwzięcia polecił zarekwirować 10 tysięcy koni oraz 4 tysiące pojazdów konnych. Pięć dni później wydał jeszcze rozporządzenie nr 7815 o przegonieniu kolejnych 44 tysięcy 600 "zdobycznych" koni z Niemiec (z dzisiejszych zachodnich terenów Polski) oraz z Polski.

Duża część - zapewne większość -urządzeń i sprzętu o mniejszej wartości została zdemontowana bez odpowiednich rozporządzeń z centrali. Demontowane i wywożone były nie tylko urządzenia i sprzęt z przemysłu zbrojeniowego, ciężkiego oraz chemicznego, lecz także środki łączności (np. centrale telefoniczne), transportu (kolej wąskotorowa), elektrownie, także te małe, urządzenia portowe w Gdyni, Gdańsku i Szczecinie, zakłady przemysłu żywnościowego (rzeźnie, młyny, tartaki, mleczarnie, fabryki konserw rybnych), tekstylnego, obuwniczego itd. Czyli wszystko, co tylko przedstawiało jakąkolwiek wartość.

Masa zdemontowanych i wywiezionych z terenów Polski (tych nowych i tych starych) urządzeń, sprzętu i materiałów była ogromna. Według danych sowieckich do 2 sierpnia 1945 roku wywieziono jako zdobycz wojenną 1 milion 821 tysięcy ton urządzeń, sprzętu, a także różnych cennych materiałów, czyli 145 tysięcy 680 wagonów kolejowych. Jest to jednak liczba dalece niepełna. Nie zawiera między innymi dostaw węgla z Polski do Związku Radzieckiego oraz do Berlina w roku 1945. Za dostarczony wtedy polski węgiel Niemcy płacili Związkowi Radzieckiemu produktami przemysłowymi. Liczby te nie zawierają także wspomnianych już wcześniej setek tysięcy bydła i koni przegonionych na teren Związku Radzieckiego.

Szczególnie wartościowe urządzenia, np. ze śląskich kombinatów chemicznych, transportowano drogą powietrzną. Specjalnie w tym celu Stalin wydał 15 maja rozporządzenie nr 8571 o rozbudowie lotnisk w Lisiczańsku, Kemerowie i Stalingradzie. Dzień później wydał jeszcze rozporządzenie nr 8587 o oczyszczeniu i rozminowaniu Odry, Szprewy, dolnego biegu Wisły wraz z kanałami Prus Wschodnich, co miało zabezpieczyć wywóz zdobycznej flotylli rzecznej oraz "trofiejnych" urządzeń i materiałów. Rząd "polski" dostał polecenie mobilizacji 8 tysięcy pracowników, którzy mieli pracować przy oczyszczaniu Odry i Wisły, natomiast NKWD miał przydzielić do tego celu 60 tysięcy jeńców wojennych.

Poza tym Sowieci wywozili z byłych terenów niemieckich i z Polski meble, sedesy, umywalki, wanny, dywany, obrazy i inne cenne rzeczy. Z Białorusi i Ukrainy sowieccy aparatczycy wysyłali całe komanda, które "organizowały" i przewoziły "trofiejny" sprzęt i towary do prywatnych celów sowieckich towarzyszy. Oficerowie Armii Czerwonej robili to na skalę wręcz masową. Natomiast zwykli żołnierze nie mieli takich możliwości. Im pozostały zegarki, pierścionki, obrączki, które można było przewieźć w bagażu podręcznym.

W obliczu tych wszystkich faktów żądania odszkodowań, które wysuwa Pruskie Powiernictwo w stosunku do Polski, muszą być ocenione jako prowokacja. Rząd niemiecki co prawda umywa ręce, twierdząc, że nie ma z nimi nic wspólnego i ich nie popiera. Ale część opinii publicznej w Niemczech co najmniej sympatyzuje z żądaniami Pruskiego Powiernictwa. W Niemczech panuje bowiem szeroko rozpowszechnione przekonanie, że Polska zyskała gospodarczo dzięki przesunięciu granic o 200 km na zachód i przejęciu stosunkowo dobrze uprzemysłowionych terenów niemieckich.

Natomiast wiedza o sowieckich rabunkach jest szczątkowa nawet w samej Polsce, a poza jej granicami, w tym także w Niemczech, żadna. Strona rosyjska zaś do dzisiaj dba, żeby żadne "nieodpowiednie" dokumenty nie ujrzały światła dziennego, ponieważ inaczej przedstawiałby się wtedy ogólny bilans polsko-radzieckiej "przyjaźni". Upadłby wtedy mit o"wyzwoleniu" Polski, za które Polacy mają być dozgonnie wdzięczni nie tylko Związkowi Radzieckiemu, ale także dzisiejszej, putinowskiej Rosji.
Bogdan Musiał


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
manko




Dołączył: 25 Maj 2008
Posty: 7639
Przeczytał: 1 temat

Pomógł: 278 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 12:05, 09 Sie 2009    Temat postu:

Myślę, że w sprawie odszkodowań wojennych sprzed ponad 60 lat potrzebna jest gruba kreska. Kończąca wszystko.

Czytając powyższe sensacje i znając wartość techniczną urządzeń z tego okresu można z góry zapomnieć o stratach, zyskach czy planowanych dobrodziejstwach.

Najważniejszą rzeczą była odzyskana w 1945 roku wolność. Od niemieckiej okupacji, gdzie wyzysk ludności był ogromny a życie wiecznie zagrożone. Wtedy to bowiem istnienie całego Narodu polskiego zawisło na włosku. Przykładem niech będzie Naród żydowski, który niemal całkowicie uległ dezintegracji i wyniszczeniu. Gdyby II wojna światowa potrwała kilka lat dużej lub Niemcom udało się np. skonstruować broń jądrową (byli bliscy tego!) - Naród polski podzieliłby losy Narodu żydowskiego i zniknąłby całkowicie z powierzchni Ziemi. Rosjanom zawdzięczamy coś więcej niż wyzwolenie - zawdzięczamy przetrwanie i istnienie. Bo bez tego - gdyby Związek Radziecki zatrzymał się na Bugu i pozostawił Niemcom Polskę do dalszej okupacji - nie byłoby nikogo z nas prawdopodobnie na świecie. Świetnie to widać na przykładzie Warszawy w sierpniu 1944 roku. Armia Czerwona zatrzymała się na linii Wisły i pozostawiła Niemcom losy Warszawy. O tym, co się wtedy stało - wiemy wszyscy. I tak samo mogła wyglądać cała Polska na zachód od Bugu.

O "utraconych dochodach", wielkich rabunkach, wyzysku ekonomicznym nie chce mi się już nawet pisać. Można tym judzić pieniaczy sądowych czy mamić naiwnych. To brzmi śmiesznie bo i tak sądzenie i egzekucja nie ma sensu. Zbyt dużo było zmian terytorialnych państw, zbyt dużo osób przemieściło się na inne terytoria, zmieniło obywatelstwo, zbyt dużo zmieniło się w przepisach prawa.

Najważniejsze, że dzisiaj istniejemy i mamy szansę budować sobie naszą nową, wyśnioną przyszłość. I tym się zajmujmy - a nie gorzkimi żalami nad rzekomo utraconą świetlaną przeszłością...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez manko dnia Nie 21:12, 09 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
anowi




Dołączył: 25 Maj 2008
Posty: 5758
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 525 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 16:16, 09 Sie 2009    Temat postu:

Polska w swojej mentalności ma coś takiego, że zawsze udaje zbitego psa.... Zawsze czegoś chcemy, zawsze nam było najgorzej, ... Jednak nie tylko my znaleźliśmy się w takiej sytuacji... Dawne NRD, Czechosłowacja, ... Litwa, Ukraina, ....
Doskonale rozumiem żale, co do tego, że zostaliśmy okradzeni przez Związek Radziecki. Jednak czy teraz mamy na to jakiś wpływ? Taki był ustrój, taka a nie inna sytuacja polityczna,... Należałoby wyciągnąć z tego wnioski a nie użalać się nad sobą.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
manko




Dołączył: 25 Maj 2008
Posty: 7639
Przeczytał: 1 temat

Pomógł: 278 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 20:06, 09 Sie 2009    Temat postu:

Przyjrzyjmy się dawnej NRD. Tam nikt nie biadolił po wojnie tylko Naród niemiecki wziął się po prostu do pracy. I nie przeszkadzał identyczny jak w Polsce ustrój socjalistyczny, nie przeszkadzała dwumilionowa Armia Czerwona na granicy z NRF-em, nie przeszkadzały wywozy całych zakładów pracy do Związku Radzieckiego, nie przeszkadzał wyzysk przez kraj komunizmu. Przeciwnie - na miejsce zdemontowanych i wywiezionych stanowisk powstawały nowe, znacznie bardziej nowoczesne i wydajne. Tak było z przemysłem stoczniowym, portami, stalowniami, odlewniami. Zakłady optyczne Carl Zeiss w Jenie zostały przez Niemców z NRD odtworzone niemal od zera. I stały się, podobnie jak i ORWO, światowymi centrami naukowo-produkcyjnymi sprzętu optycznego i fotochemicznego. Podobnie fabryki porcelany w Meissen czy zabytkowe zamki w Saksonii. Tam ludzie budowali swój kraj wspólnie, patrząc w przyszłość a nie wspominając wiecznie przegranej wojny czy krzywd osobistych i rodzinnych.

Gdyby takie nastawienie ludzi, wszystkich ludzi, było w Polsce dzisiaj!

Ale czy nie lepiej strajkować, żądać, wymuszać na rządzie przemocą?
Efekt takiej mentalności będzie żałosny.
I może nie tyle dla nas co dla przyszłych pokoleń.
To one kiedyś obudzą się z przysłowiową ręką w nocniku...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
anowi




Dołączył: 25 Maj 2008
Posty: 5758
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 525 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 22:57, 01 Paź 2009    Temat postu:

"27 września Gazeta Wyborcza opublikowała tekst Dušana Caplovica, wicepremiera Słowacji do spraw społecznych, w którym przeprasza on stronę polską za agresję dokonaną przez armię słowacką we wrześniu 1939 roku. O tym wydarzeniu często zapominają nawet historycy, za agresorów uznając wyłącznie Niemcy i ZSRR.

Słowacki minister podkreślił, że dzisiejsza Republika Słowacka nie jest prawnym ani historycznym następcą wojennego Państwa Słowackiego, jednakże wyraził głęboką skruchę za wydarzenia sprzed 70 lat, które, w jego przekonaniu, były wyrazem skomplikowanych losów historycznych obu narodów w okresie międzywojennym.

Gest ten można uznać za nawiązanie do wypowiedzi prezydenta Lecha Kaczyńskiego z 1 września, który podczas obchodów 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej na Westerplatte przeprosił Czechów za zajęcie Zaolzia."


Marzec 1939. Czechosłowacja jako niepodległy twór państwowy przestała istnieć. Praga skapitulowała 15 marca, po tym jak marionetkowy prezydent Emil Hacha uległ żądaniom Hitlera. Z zaistniałej sytuacji skorzystał ks. Józef Tiso, blisko związany ze Słowacką Partią Ludową polityk, który niebawem stanął na czele rządu proklamowanej przez siebie Republiki Słowackiej. Mimo, iż Hitler obiecał chronić integralności nowo powstałego państwa, początkowo stosunki polsko-słowackie nie zapowiadały drastycznego pogorszenia sytuacji.

Jednakże już w czerwcu Hitler kategorycznie nakazał Słowakom zerwanie kontaktów dyplomatycznych z Polską. Oliwy do ognia dolało rozpuszczenie pogłoski o zamierzeniach strony polskiej co do podziału terytorium Słowacji między Polskę i Węgry. Decyzja o powzięciu przygotowań do przyszłej wojny przez stronę słowacką, umiejętnie naciskaną przez Hitlera, była zatem kwestią czasu.


Na mocy dwustronnych porozumień wojsko niemieckie uzyskało prawo do umieszczenia w magazynach Spiskiej Nowej Wsi zapasów benzyny oraz bomb lotniczych. W tym samym czasie głównodowodzący Armii Słowackiej (w języku słowackim: „Slovenská Poľná Armáda”) gen. Ferdinand Čatloš przystąpił do gruntownej reorganizacji struktur armijnych. Ostatecznie w jej skład weszły 3 dywizje piechoty. Były nimi kolejno: 1. Dywizja Piechoty „Jánošik” dowodzona przez gen. Antona Pulanicha, 2. Dywizja Piechoty „Škultéty” pod komendą ppłk Jana Imro (którego 5 września zastąpił gen. Alexander Čunderlik) oraz 3. Dywizja Piechoty „Rázus“, której dowódcą mianowano płk Augustina Malára. Poza wymienionymi związkami taktycznymi w skład Armii Słowackiej weszła specjalnie wydzielona tzw. Grupa Szybka „Kalinčak” nad którą dowództwo objął, wspomniany wcześniej, ppłk Jan Imro. Całość tak zgrupowanej armii, której nadano kryptonim „Bernolák” liczyła 51 tys. żołnierzy. Jej głównym zadaniem były działania osłonowe wschodniego skrzydła 14. Armii niemieckiej dowodzonej przez gen. Wilhelma Lista. Nie należało również zapominać o ochronie terytorium Słowacji przed oczekiwanymi, jak zakładano, atakami wojsk polskich. W celu koordynacji działań Armii Słowackiej utworzono przy niej specjalny sztab łącznikowy z gen. Erwinem Engelbrechtem na czele.
Agresja na Polskę

Mimo, iż decyzja o ataku na Polskę przy boku Wehrmachtu została podjęta już latem, to premier Tiso zwlekał z podaniem jej powodów aż do 28 sierpnia, daty ogłoszenia mobilizacji w armii. Oficjalnym argumentem przemawiającym za atakiem, określanym jako krok prewencyjny, były „uzasadnione” obawy o zagrożenie ze strony polskiej oraz chęć przyłączenia do nowo powstałego państwa terenów spornych (należy pamiętać chociażby o zatargu o Jaworzynę Spiską w 1924 r.).

Agresja słowacka na Polskę rozpoczęła się zgodnie z planem Hitlera, a więc 1 września o godzinie 8:00 bez uprzedniego aktu wypowiedzenia wojny. Głównymi kierunkami operacyjnymi Armii Słowackiej były: Zakopane-Bukowina-Jurgów, Piwniczna-Nowy Sącz-Grybów-Tylicz oraz Komańcza-Sanok-Lesko-Cisna. W przeciągu dwóch dni Słowakom wspieranym m.in. przez niemieckie oddziały wchodzące w skład dywizji górskiej udało się zająć m.in.: Niedzicę, Dunajec, Harklową, Czorsztyn, Krościenko i Nową Białą. Do 9 września 1. Dywizja „Jánošik” opanowała ponadto Zakopane i Jaworzynę Spiską, po czym skierowała się w stronę Nowego Targu. Na kierunku tym miała nacierać początkowo 2. Dywizja oraz Grupa Szybka, jednakże wskutek zmiany planów operacyjnych ze strony niemieckiej, zaniechano dalszych ataków. W rzeczywistości zatem żołnierze z 2. Dywizji nie walczyli w pierwszym rzucie jako oddziały pierwszoliniowe. Z kolei zadanie zdobycia Jasła, Krosna i Sanoka powierzono oddziałom wchodzącym w skład 3. Dywizji, którym udało się wtargnąć na terytorium Polski na głębokość 60-90 km. 17 września, a więc wówczas, kiedy na wschodnie terytorium Rzeczpospolitej wtargnęła Armia Czerwona, uaktywniło się lotnictwo słowackie, które wspierane przez Luftwaffe dokonało nalotów na główne arterie komunikacyjne i większe miasta. Walki z Polakami trwały do 23 września, kiedy to wydano rozkaz o demobilizacji armii słowackiej.


Mimo iż straty w armii najeźdźców wyniosły „zaledwie” 18 zabitych, 46 rannych i 11 zaginionych, nie można, jak sądzę, rozpatrywać agresji słowackiej w kategoriach mało znaczącego epizodu. Choć siły użyte przeciw Polsce okazały się niewspółmiernie małe w porównaniu z liczebnością wojsk niemieckich oraz radzieckich, to napaść Słowaków na niepodległe państwo, jakim była Polska, winna być traktowana jak każda inna agresja militarna. Atak ten przeprowadzono ze szczególnym wyrafinowaniem, do końca umiejętnie tuszując go poprzez wspólne, niemiecko-słowackie kroki dyplomatyczne.

W wyniku ataku południowego sąsiada Polska utraciła 0,1% swego terytorium w postaci północnej części Spisza i Orawy (770 km²) zamieszkane przez 34 509 obywateli polskich, co, de facto, nadało Słowacji miano kolejnego, po III Rzeszy i ZSRR, okupanta ziem polskich w czasie II wojny światowej (nie należy zapominać o czwartym okupancie – Litwie, która przyjęła „podarunek” z rąk niemiecko-radzieckich w postaci Wileńszczyzny). Defilada wojsk słowackich w Zakopanem, ustanowienie przez Tisę specjalnych odznaczeń, w tym „Słowackiego Krzyża Wojskowego” i medalu „Jaworzyna-Orawa” przyznawanych za męstwo wojskowe wykazane w ramach agresji na Polskę (gwoli ścisłości można dodać, że gen. Čatloš otrzymał z rąk Hitlera „Krzyż Żelazny”) to tylko niektóre z konsekwencji kampanii.


Źródła

* Dušan Caplovic, Słowacja przeprasza Polskę za 1939, „Gazeta Wyborcza”, 27 września.
* R. Sierchuła, Trzeci agresor, [wKwadratowy Dodatek specjalny IPN, „Niezależna Gazeta Polska. Nowe Państwo”, 9/2009, nr 43, s. VI-VIII.
* Agresja słowacka na Polskę w 1939 roku, serwis internetowy „Polska niepodległa”.
* Histmag


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Blace




Dołączył: 30 Sie 2009
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 55 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 17:58, 28 Lis 2009    Temat postu:

,,Gazeta „Sawieckaja Białoruś" opisuje walkę mieszkańców Brześcia z hitlerowskim okupantem. Według niej, historia ta rozpoczyna się dopiero… w 1941 roku. Oburzeni są Polacy mieszkający na Białorusi.

„W czerwcu 1941 roku Brześć jako pierwszy przyjął uderzenie hitlerowskiej armii i jako pierwszy stawił opór wrogowi". Pomija wszystko to, co wydarzyło się w Brześciu we wrześniu 1939 roku.

Oburzeni Polacy mieszkający na Białorusi przypominają, że we wrześniu 1939 roku armie: hitlerowska i Związku Sowieckiego zorganizowały w Brześciu wspólną defiladę, a służby specjalne obu krajów wymieniały się listami z nazwiskami Polaków, których należało zlikwidować.

Autorzy artykułu zapomnieli, że wojska hitlerowskie już we wrześniu 1939 roku zaatakowały Brześć, w którym bohatersko bronili się polscy żołnierze. Miasto zostało zdobyte przez Niemców i na podstawie paktu Ribbentrop - Mołotow przekazane Rosjanom, którzy 17 września również napadli na Polskę. Po II wojnie światowej Brześć znalazł się w Białoruskiej Republiki Socjalistycznej."

mm/IAR


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Sol




Dołączył: 29 Maj 2008
Posty: 5401
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 445 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 22:26, 09 Gru 2009    Temat postu:

Golda Meir do władz PRL: nie puszczajcie do Izraela chorych i niepełnosprawnych Żydów

Według polskiego historyka Szymona Rudnickiego, Izraelski MSZ w 1958 roku proponował ograniczenie imigracji chorych i niepełnosprawnych polskich Żydów. Rudnicki powołuje się na odnaleziony list ówczesnej minister spraw zagranicznych Izraela Goldy Meir do ambasadora Izraela w Polsce Katriela Kaca.
W piśmie zawiera się prośba minister Meir by poinformować rząd PRL o wprowadzeniu selekcji żydowskiej ludności, która emigrowała w tym czasie do Izraela. „Proszę o opinię, czy da się to wytłumaczyć Polakom bez szkody dla imigracji”- pisze w liście Golda Meir, późniejsza premier Izraela.

- To bardzo cyniczny dokument. Wiadomo, że Golda była brutalnym politykiem i broniła w większym stopniu interesów ,niż ludzi - powiedział dziennikowi izraelskiemu "Haaretz" Szymon Rudnicki z Uniwersytetu Warszawskiego, który dotarł do listu badając stosunki polsko-izraelskie w latach 1945-1967. Ambasador Katriel Kac zmarł 20 lat temu i nie wiadomo, jaka była odpowiedź na ten list.

Dokument powstał w okresie drugiej fali emigracyjnej z Polski do Izraela w latach 1956-1958.

Podczas pierwszej fali, w 1950 roku, władze PRL nie zgadzały się na emigrację osób pracujących w zawodach, które były ważne dla rozwoju kraju tj. lekarzy i inżynierów. Jak stwierdził Rudnicki, w czasie drugiej fali Warszawa nie stosowała takich ograniczeń i dlatego trudno jest uznać, że specjalnie wysyłali niepełnosprawnych czy starszych ludzi.



Golda Meir

MiWi/dziennik.pl



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Sol




Dołączył: 29 Maj 2008
Posty: 5401
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 445 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 13:55, 11 Gru 2009    Temat postu:

Tajemnica profesora Spannera


Rudolf Spanner. Ze zbiorów Janusza Uklejewskiego

Był kandydatem do Nagrody Nobla. Ale w pamięci Polaków, głównie za sprawą „Medalionów” Zofii Nałkowskiej, zapisał się jako ten, który w Gdańsku wytwarzał mydło z ludzi.
Była późna jesień 1939 r., kiedy prof. Rudolf Spanner zawitał do Gdańska. Przyjechał, by wygłosić wykład z anatomii. Ale główny cel podróży był inny – Erich Grossmann, rektor Akademii Medycznej w Gdańsku, zaproponował mu pracę. Spanner chciał poznać uczelnię i warunki ewentualnego zatrudnienia. Wynegocjował gażę profesora zwyczajnego, dodatek mieszkaniowy oraz honorarium za pensum dydaktyczne. W efekcie 1 stycznia 1940 r. został dyrektorem i ordynatorem Instytutu Anatomicznego, szefem katedry anatomii i embriologii.

Urodzony w 1895 r. Spanner miał za sobą doświadczenia frontowe z I wojny światowej (odznaczony Krzyżem Żelaznym II klasy), a u boku rodzinę – poślubioną w 1922 r. żonę Johannę i jedynego 15-letniego syna Karla Reinharda. Zawodowo był u szczytu. Nominację na profesora nadzwyczajnego otrzymał jesienią 1929 r., w wieku 34 lat. Dalsze lata przyniosły mu sporo uznania. Najlepszym dowodem fakt, że w 1939 r. został nominowany do Nagrody Nobla w dziedzinie fizjologii lub medycyny za badania nad fizjologią nerek. Ostatecznie jednak nagroda przypadła innemu niemieckiemu lekarzowi – Gerhardowi Domagkowi.

Przeprowadzka do Gdańska oznaczała dla rodziny Spannerów poprawę warunków materialnych i mieszkaniowych (przydzielono im parter willi z ogrodem przy Gralathstrasse 12). Dla samego Rudolfa wiązała się z bliskim awansem na profesora zwyczajnego. Gdańska uczelnia medyczna, powołana do życia w 1935 r., dopiero w kwietniu 1940 r. uzyskała zgodę na prowadzenie pełnych studiów medycznych. Wcześniej zdobywali tu wymaganą praktykę ci, którzy odbyli stosowne studia teoretyczne na którymś z niemieckich uniwersytetów. Dla tak młodej uczelni Spanner był cennym kadrowym wzmocnieniem. Jego postawa ideowa nie budziła wątpliwości: już 25 września 1933 r. wstąpił do SA, a w 1936 r., po trzyletnim okresie kandydackim, został członkiem NSDAP.

Prośba o zwłoki

Trwała wojna. Front potrzebował lekarzy. Akademii Medycznej przybywało studentów. Preparaty były potrzebne jako materiał poglądowy. Podobnie jak szkielety. Do instytutu Spannera w wyniku umów i porozumień trafiały zwłoki skazanych na śmierć i straconych w więzieniu w Gdańsku, a także w Królewcu i Elblągu, ciała więźniów obozu koncentracyjnego Stutthof oraz jeńców radzieckich, wreszcie pacjentów szpitala psychiatrycznego w Kocborowie koło Starogardu Gdańskiego, zmarłych lub zamordowanych jako mniej wartościowi w świetle nazistowskiej eugeniki. „Szpital w Kocborowie stał się jednym z głównych dostawców – piszą Monika Tomkiewicz i Piotr Semków w niewydanej jeszcze książce „Profesor Rudolf Spanner 1895–1960”. – Swoisty handel zwłokami jak przedmiotami był związany z gratyfikacją finansową dla osób biorących udział w tym procederze”. Początkowo Instytut płacił za zwłoki po 15 marek, z tego 5 trafiało do pracowników kocborowskiego zakładu. Później zapłata została obniżona do 9 marek, z czego personel otrzymywał 4 marki, a reszta wpływała do kasy szpitala.

Autorzy publikacji zadają pytanie, czy psychicznie chorzy mogli być uśmiercani na zamówienie dyrektora Instytutu Anatomii? Zajrzyjmy do korespondencji Spannera z Waldemarem Schimanskim-Siemensem, dyrektorem szpitala w Kocborowie.
19 lipca 1941 r. Spanner pisał: „Drogi Schimanski! Zwracam się do Ciebie z wielką prośbą. Jeszcze przed miesiącem Twój zakład zaopatrywał mnie optymalnie w dostateczną ilość materiału. Od około 6 do 8 tygodni brak mi całkowicie tego materiału. Znalazłem się więc w dużych kłopotach w związku z przygotowywaniem zimowego kursu preparacyjnego. Byłbym Ci nadzwyczaj wdzięczny, gdybyś mnie wkrótce znów wsparł dostawą materiału. A może macie obecnie tak pocieszająco wysoki stan zdrowotności? Życzę Ci dobrego wypoczynku w czasie tych krótkich ferii i przesyłam Ci najlepsze pozdrowienia. Heil Hitler! Spanner”.

22 lipca 1941 r. Schimanski pisał: „Mój Drogi Spanner! Pozwalam sobie odpowiedzieć na pismo z dnia 19.7.1941 r., że zarządziłem tu, aby wszystkie nadające się zwłoki były oddawane do Twojej dyspozycji. W ostatnim okresie liczba zwłok zmniejszyła się, bo zmniejszyła się bardzo liczba chorych, a poza tym poprawił się ogólny stan zdrowia. Także krewni zmarłych troszczą się bardzo w ostatnim czasie o swoich zmarłych. Pomimo to będę Ci przekazywał wszelki nadający się materiał. Heil Hitler!”.

6 listopada 1941 r. Spanner ponaglał: „Za trzy tygodnie przychodzi 400 studentów, którzy są urlopowani z Rosji, na studia. Proszę (...) o przedsięwzięcie starań w tym kierunku, abyśmy mogli liczyć znowu na większe zaopatrzenie w materiał”.

Po wojnie długo dominowało przeświadczenie, że podstawowym źródłem „materiału” był obóz koncentracyjny Stutthof. Według badaczy z IPN (patrz ramka) do Instytutu Anatomicznego zwłoki stamtąd dostarczono przynajmniej raz. Eduard von Bargen, naczelny preparator Anatomicum, po wojnie twierdził, że zwłoki stamtąd zrobiły tak straszne wrażenie, że uciekał się potem do wszelkich możliwych wymówek, aby z oferty KL Stutthof nie korzystać. Czy tak było faktycznie? Von Bargen twierdził, iż rejestrował przyjmowane ciała oraz odnotowywał, skąd pochodziły. Ale rejestrów tych nie udało się odnaleźć.

Poszukiwany

W ramach przygotowań do semestru zimowego 1944/1945 Instytut Anatomiczny zgromadził ok. 140 ciał. Lecz zbliżał się front. 30 stycznia 1945 r. prof. Spanner wyjechał, pozostawiając preparaty, nad którymi pracował, wyniki badań, książki. Wojna doświadczyła go również osobiście – 20 października 1944 r. na Węgrzech poległ jego jedyny syn, 19-letni kapral Karl Reinhard. Podobno po tej stracie Spanner na pewien czas stracił zapał do pracy naukowej.

17 kwietnia 1945 r. oględzin pomieszczeń Instytutu Anatomii dokonało kilku pracowników Państwowego Zakładu Higieny w Łodzi. Prócz kości, czaszek, ciał, głów ludzkich, płatów wypreparowanej skóry, znaleźli parę kawałków czegoś, co wyglądało jak surowe mydło. O znalezisku powiadomili władze. Co było dalej, wie każdy, kto czytał „Medaliony”. Wizytacje, komisje, w tym ta z udziałem pisarki Zofii Nałkowskiej. Były laborant Spannera, Zygmunt Mazur, zeznał, że w Instytucie produkowano mydło z ludzkiego tłuszczu. W jego mieszkaniu zabezpieczono kilka kostek, które miały pochodzić z tej produkcji. On sam, umieszczony w gdańskim areszcie, zmarł wkrótce na tyfus. Jesienią 1945 r. Instytut Ekspertyz Sądowych w Krakowie potwierdził, że próbki substancji z Instytutu Anatomicznego w Gdańsku są mydłem – jedna surowym, druga wykończonym. Jednak przy ówczesnym stanie nauki niemożliwe okazało się określenie, z jakiego tłuszczu je wykonano – zwierząt czy ludzi.

Kiedy zwycięskie państwa postanowiły ukarać zbrodniarzy wojennych, nazwisko Spannera trafiło na listę poszukiwanych przez Wojskową Prokuraturę Generalną w Londynie. Z następującą charakterystyką: „Waga 63 kg, wzrost 167 cm, włosy ciemnobrązowe, siwiejące, oczy brązowe, cera ziemista, połamane i zepsute zęby, duży przekrzywiony nos, duże i wydatne uszy, donośny głos, zamyślony wygląd, miał zwyczaj cichego gwizdania”. Jednak ostatecznie angielscy prokuratorzy ocenili, że brak wystarczających podstaw do oskarżenia – Instytut wykorzystywał zwłoki, a nie żywych ludzi, jak było w przypadku zbrodniczych eksperymentów medycznych.

Mimo to wątek gdańskiego mydła był poruszany przed trybunałem w Norymberdze. Referował go oskarżyciel radziecki gen. Roman Rudenko. Dołączył dowody rzeczowe, w tym wspomniane dwa rodzaje próbek oraz zeznanie laboranta Mazura, który twierdził, że pracami tymi interesował się rząd Niemiec. Sprawa ta w Norymberdze nie została wyczerpująco wyjaśniona.

Sam Spanner po wyjeździe z Gdańska nie ukrywał się. Początkowo pracował jako lekarz w Ostenfeld (Schleswig-Holstein). Potem przeniósł się do Hamburga. Zamieszkał u teściowej w dzielnicy Bergedorf. W maju 1947 r., po artykułach prasowych z procesu norymberskiego, został rozpoznany przez sąsiadów z kamienicy. Przesłuchała go policja i sąd. Twierdził, że substancja podobna do mydła była produktem ubocznym maceracji (łac. maceratio – rozmiękczanie), że laicy wyciągnęli pochopne wnioski z tego, co zobaczyli.

12 grudnia 1948 r. wydział denazyfikacyjny w Kilonii zaliczył Spannera do kategorii entlastet (oczyszczony). Pozwoliło mu to wrócić na uczelnię. Najpierw pracował we Freiburgu, a od połowy 1949 r. w Kolonii, w tamtejszej klinice uniwersyteckiej. „Miał – piszą Tomkiewicz i Semków – bardzo dobry kontakt ze studentami, z którymi często spotykał się w małej kawiarence położonej w pobliżu Anatomicum i przy lampce wina i dobrym cygarze rozmawiali na tematy zawodowe i prywatne. W latach pięćdziesiątych kawiarenka ta określana była nawet mianem Cafe Spanner. Studenci zapamiętali go jako wiecznie zamyślonego profesora, który ubrany w za długi fartuch krążył pomiędzy laboratorium, salą preparacyjną a biblioteką. Charakteryzowało go to, iż często przy dokonywaniu sekcji nie zakładał rękawiczek”.

Z korespondencji, jaką prowadził, wynika, że ciążyły mu dyskusje środowiskowe i publikacje, w których jego nazwisko pojawiało się w kontekście mydła z ludzi. Uważał za kłamstwa doniesienia (w pełni potwierdzone) o wykorzystaniu włosów ludzkich do wyrobu lin i o pozyskiwaniu ze zwłok koron dentystycznych z metali szlachetnych.

W 1957 r. został dyrektorem Instytutu Anatomii w Kolonii. Udoskonalił cieszący się wielkim uznaniem atlas anatomiczny Wernera Spalteholza. Atlas ten, opatrzony nazwiskami Spalteholza i Spannera, jest używany do dziś. Pracy nad drugim tomem Spanner nie skończył, zmarł na zawał 31 sierpnia 1960 r. Jego ciało skremowano, prochy złożono na cmentarzu w Hamburgu Bergerdorf.

Dowód z mydła

Po 1945 r., dzięki rozwojowi biochemii, zmieniły się możliwości badawcze. Kiedy IPN wznowił w 2002 r. śledztwo, postanowiono ponownie przebadać próbki mydła. Bo tamte dwa rodzaje substancji, dołączone jako dowód w procesie norymberskim, są nadal przechowywane w archiwum Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze. Zbadano też osławione mydło RIF, które otaczała aura podejrzeń. Ekspertyzy wykonane przez prof. Andrzeja Stołyhwo z Politechniki Gdańskiej wykazały, że do produkcji mydła RIF użyto tłuszczów rybich. Natomiast obie substancje z Hagi oraz nieoznakowana kostka, którą – jako pochodzącą z Instytutu Anatomii – udostępnił Tadeusz Skutnik (patrz ramka), mogły być wytworzone z tłuszczu ludzkiego. Zawierały bowiem tłuszcze występujące w maśle i wołowinie. A teza, iż w czasie wojny świnie karmiono masłem i wołowiną jest raczej nie do obrony.

20 listopada 2006 r. prokurator Piotr Niesyn z IPN umorzył śledztwo z braku dowodów, że w Instytucie Anatomii dokonywano zabójstw. Nie znalazł też podstaw do stwierdzenia, że Spanner podżegał do zabójstw, aby pozyskać kolejne zwłoki dla Instytutu. Uznał natomiast, iż w latach 1944 i 1945 była tam uzyskiwana z tłuszczu ludzkiego „substancja chemiczna stanowiąca w swojej istocie mydło”. Nie dał wiary zeznaniom Spannera z 1947 i 1948 r., że wykorzystywał on to coś do impregnowania ruchomych preparatów kostno-stawowych.

Monice Tomkiewicz i Piotrowi Semkowowi, którzy prześledzili całą drogę zawodową i życiową bohatera opowiadania Nałkowskiej, wydaje się mało prawdopodobne, by anatom tej klasy, ustawicznie poszukujący nowych i lepszych rozwiązań w swej dziedzinie, mógł ulec fascynacji domowym przepisem na mydło, który przywiozła jego asystentka. Kwerendy utwierdziły ich w przekonaniu, że władze Rzeszy o żadnych pracach nad produkcją mydła z ludzi nie wiedziały. Przychylają się więc raczej ku tezie, że zmydlone tłuszcze ludzkie były produktem ubocznym maceracji. Skłonni są natomiast przyjąć, że w końcówce wojny, w dobie wielkiego deficytu mydła, ktoś mógł się pokusić o wykorzystanie tej substancji do czyszczenia urządzeń w Instytucie, mógł wprowadzić ją na czarny rynek. Uważają, że jeśli tak było, „to Spannerowi jako dyrektorowi Instytutu można by postawić zarzut niedostatecznego zabezpieczenia preparatów, zatem niedopełnienia obowiązków”. Można mu także przypisać „odpowiedzialność z powodu niewpojenia podwładnym szacunku dla niezwykle specyficznego materiału badawczego, jakim jest człowiek”. Kwestię „zwłok na zamówienie” pozostawiają otwartą.

Wiedza jest dziś większa, emocji mniej. Lecz rewizji nadzwyczajnej nie będzie. Sprostowania do „Medalionów” również.

Ryszarda Socha
Autorka artykułu korzystała z manuskryptu udostępnionego przez autorów książki, która ukaże się drukiem w pierwszym kwartale 2010 r.




Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu    Forum www.anowi.fora.pl Strona Główna -> trochę historii Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Arthur Theme
Regulamin